wtorek, 10 listopada 2009

Seventh Void "Heaven Is Gone"

Pewnie wielu miłośników mocnego, rock/ metalowego grania może pierwszy raz zetknąć się z nazwą tego zespołu. Wszystko staje się jaśniejsze po zapoznaniu z historią tej kapeli, co niniejszym czynię.

Seventh Void (z angielska; nazwa zaczerpnięta z najsłynniejszego dzieła Dantego, a dokładniej - siódmy krąg piekła) to zespół założony przez członków amerykańskiej kapeli Type O Negative, mianowicie przez Kenny'ego Hickey'a i Johnny'ego Kelly'ego. Drugi zajmuje tą samą pozycją w zespole, pierwszy jest głównym wokalistą i - rzecz jasna - gitarzystą. Kapela powstała w 2003 roku, od czasu do czasu dając pomniejsze występy. W 2008 roku muzycy wykorzystali zawieszenie działalności koncertowej swej pierwotnej formacji, czego efektem jest właśnie "Heaven Is Gone" wydany w kwietniu 2009 roku. Jak powszechnie się określa ich styl, Seventh Void to połączenie Soundgarden z Black Sabbath (a więc zarazem z elementami TON). Niech za dowód posłuży mój dobry kumpel, który za każdym razem, gdy puszczę z głośników "Heaven Is Gone", stwierdza, że słucham Soundgarden (tu: prawie identyczny głos wokalisty i podobne riffy, choć ociężałe, doomowe).

Jako fan TON nie mogłem przegapić tej pozycji, tym bardziej, że w macierzystej formacji słabo są eksploatowane walory głosowe Hickey'a (gdyż zajmuje pozycję drugiego wokalu, to rzecz normalna). Poza tym pokazuje muzyków z nieco innej perspektywy. Owszem, nadal mamy tu charakterystycznie ciężkie brzmienie gitary Kenny'ego i pesymistyczne teksty. Nowatorskością jest tu hard rockowa muzyka grana przez muzyków stricte wywodzących się z metalowego środowiska (gotyckiego i doom metalowego; poza TON Hickey'a i Kelly'ego kojarzyć można z zespołem Danzig). Obdzierając się ze skóry wielbiciela Negativów trzeba stwierdzić, że płyta dużo w świat muzyki nie wnosi. Muzycznie są bardzo podobni do wspomnianego już zespołu Chrisa Cornella. Nasuwa się na myśl stwierdzenie, iż w obecnym czasie Seventh Void paradoksalnie idealnie wbił w zapotrzebowanie na tego typu muzykę. Muzyczne "popisy" pana Cornella (utożsamiane z pogonią za kasą, ale ten wątek lepiej odstawić) przygotowały idealne pole dla naśladowców twórczości Soundgardena.

Album otwiera utwór Closing In - dobry kawałek, w sam raz na rozgrzewkę przed tym, co zespół prezentuje w kolejnych utworach. Kolejny kawałek - tytułowy notabene - jest już pierwszą perełką w koronie Seventh Void. Świetny refren, bardzo dobre riffy. Kolejny The End Of All Time spowalnia wręcz w klimaty sabbathowe. Po nim zaczyna się najlepsze 8 minut płyty - utwory Broken Sky i Killing You Slow. Muzyka żywsza, riffy wpadające w ucho. W przypadku pierwszego - bardzo dobre łączenia spokoju i ostrości, zarówno w przypadku wyciszania gitary prowadzącej i zmiany tonu wokalu. Killing You Slow to mój faworyt z całego albumu.

Dalej jest dobrze, choć wypadają bledsze w porównaniu z dwoma wyróżnionymi powyżej. Na uwagę zasługuje jeszcze ostatni kawałek. Last Walk In The Light genialnie zakańcza płytę. Utwór nadal mocny, choć wytwarza się spokojniejsza atmosfera. Refren wspaniale uspokaja i likwiduje poczucie niedosytu po przesłuchaniu albumu.

Podsumowując, "Heaven Is Gone" to płyta dobra. Nie wprowadza nic czysto nowatorskiego, daje za to kawał porządnie, przez lata przemyślanej i dopracowanej muzyki. Nie ma tu gniotów. Album zatem "schludny" i równy. Polecałbym szczególnie dla miłośników Type O Negative, ale też Soundgarden i Black Sabbath, którzy nie boją się poznać świeżego spojrzenia na znaną im już muzykę.
4/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz